Na koniec dnia postanowiłem ot tak sobie dla kaprysu kupić małe usprawnienie do mojej biczy...(akurat!!! :DDDD) przez miesiąc śmigałem do pracy na rowerze co by odłożyć trochę grosza... (akurat!!!) dobra kupiłem sobie imieniny (akurat!!!) zrobiłem to z czystej chęci posiadania i perfidnego lansu ulicznego :)
W drodze z pracy postanowiłem zrobić sobie trochę pod górkę. Pojechałem zobaczyć trening BraciB w Matemblewie. Ku memu zdziwieniu zebrało się tam wielu "słuchaczy". W trakcie bardzo lajtowego trenindżku spotkałem Puchatego i Faścika. We trójkę zrobiliśmy leniwie-zapoznawczo jedną pętelkę( potem chopaki zostani i kręcili dalej kółeczka sami). Nawet udało się nam zaatakować z sukcesem ostatni stromy podjazd. Jest moc, ale czy starczy na 4pętle... nie wiem :)!
Bardzo leniwie, bo nóżki po wczorajszym maratonie jakieś takieś drewniane. Cyborgiem nie jestem wiec tylko stać mnie było na... na czereśnie jako tzw rozjazd. smaczne i słodkie
Start na zimno, bez rozgrzewki. Na asfalcie spokojnie w osłonie peletonu. Patrzę w pole i słucham jak huczy wiatr. W lesie strzał z gałęzi choinki budzi mnie z letargu i zaczynam się opamiętywać... czas na pracę. Mimo dobrego przygotowania rower waży ze 20kg więcej i za cholerę nie chce jechać po piaszczystej trasie. Staram się skakać od grupki do grupki, gdzieś na 10km dogania mnie pierwszy zawodnik z hobby. Morale troszkę siadło ale spoko, staram się trzymać jakieś tam tempo. Na drugą pętlę wpadam sam. Wiatr w ryj na asfalcie skutecznie kasuje kilokalorie. Prawie sam jak palec jadę przez 20km, nie licząc wyprzedzanych ludków z mini/rodzinnego. Czy aż tak jest źle?! może jestem ostani... nie to chyba zmęczenie :( Open: 25 Kat. 11 Moja Marzenka z plastrem kinesio na barku, przeklinając jak szewc, z zaciśniętymi ze złości i bólu zębami wleciała czwarta z kobitek.
kolorowa mieszanka szlaków po TPK... na podjeździe pod Pachołek zerwałem łańcuch :((( Pechowo bo trzasło na fabrycznie nitowanym ogniwie. Po 5 minutach brudnej dłubaninki reanimowałem łańcuch dwoma spinkami. Dalej już lżej w kierunku domu.
...no właśnie postanowiłem zobaczyć jak trenują miszcze (b.Banach) i "miszcze". Wybrałem się na trening po pracy. Trochę ciężko mi się jechało - raz, że miałem grube opony jeszcze ze skandii a dwa plecak. Na starcie zebrało się sporo ludzi. Dwie pętelki zapoznawcze a potem podział na tych co chcą szybciej i wolniej kręcić pętelki. Dopiero na trzeciej pętli wjechałem ostatni najcięższy podjazd... normalnie odebrało mi możliwość prawidłowego postrzegania świata. Percepcja obniżona do minimum, jedynie co pamiętam to moje głośne łapanie powietrza i miękkie nogi... Trasa mocno interwałowa, z bardzo szybkimi zjazdami. Trzeba będzie uważać na zawodach.
ostatni podjazd na BT siem brudziłem... jak zwykle :)
Otwieram oko o siódmej rano i słucham czy kapie woda po parapecie… cisza – jest dobrze ale nie najlepiej. Jadę na racing ralphach, mam dodatkowe 30 minut spania :) przewracam się na drugi bok , zapadając z II fazę REM nieświadomy, że właśnie zaczęło padać…ALARM?!! Jedną ręką zmieniam opony a drugą zalewam płatki mlekiem. Generalnie Sajgon, do zmiany mam swoje opony oraz Marzeny… czasu coraz mniej. Na miejscu lądujemy na 10minut przed startem, znów zaczynamy z najlepszego ostatniego sektora, z lękiem rozglądam się na boki w poszukiwaniu holendrów z wiklinowymi koszykami… Chwilka stania i bum! leniwy start, nerwowe obijanie się o ścieśnionych zawodników. Pierwsze 5km asfaltu wale jak szalony aby przebić się do przodu, potem szeroki szuter i pierwsze interwały i czekanie w kolejce bo „proki” szturmują podjazdy na blatach. Zapomnieli o redukcji… Im dalej w las tym luźniej na trasie. Zjazd na zielonym :), podjazd trasą BikeToura koło ul.Abrahama . Uśmiech na twarzy – pierwsza zmiana trasy, szkoda bo poprzednia wersja była ciekawsza. Za chwilę następny uśmiech, kolejna zmiana trasy – wycięto techniczny zjazd na czarnym szlaku. No nic, trza jechać po strzałkach… siup przez strumyczek i dalej przed siebie. Wszystko jest cacy, moc jest, rower działa, olać pogodę – właśnie zaczęło padać. .. Atak na ścianę płaczu, omijam w locie w trakcie zjazdu dwóch zawodników po OTB. Ruszają się więc chyba się nic nie stało. Rozpoczynam drugą pętle, podłączam się pod mały peletonik na asfalcie i cicho sapiąc na kole odpoczywam :). Deszcz się nasilał, błota przybywało… a roweru ubywało, szczególnie z tylnej kasety i łańcucha :(. Ostatni podjazd i jeszcze raz ścianka. Na mecie spotkałem exoceta, razem poczekaliśmy na Marzenę, która wpadła finisz z uśmiechem, bez cienia zmęczenia. Jak się później okazało 2x zjechała ze ścianki co dało jej większą satysfakcję niż 4 miejsce.
Jak dla mnie trasa średnio trudna, bez jakiś większych niespodzianek. Open 79. kategoria 22.
Ranne szorowanie asfalciku przez miasto, po drodze niebezpieczny manewr wyprzedzania durnej lalki na rowerze gadajacej przez telefon. Kurde, krzyczę uwaga! a ona do mnie: -Hellou! nie widzisz, że jadę tu sobie i gadem przez fon?! ...co za cheepa... po pracy z Marzeną objazd trasy Skandii, zresztą kolejny... w lesie już widać dziwnie zryty szlak ;)
ale się dziś styrałem, tylko jedna pętelka Gdańskiej Skandii w luźnym tempie. Piter i Marzena też jakoś tak na świeżych nie wyglądali. To chyba pogoda ;-) Zastanawiam się ile z obecnej trasy wywalą orgi w dniu startu, tak by mogły pojechać koszyki wiklinowe dystans mini?!
...czyli zakupy u Żuchlińskiego. Totalna profanacja i niesmak do teraz. No ale se można pomacać wszystkiego bez liku. Marzena wymacała okulary i rękawiczki. Ja za pomoc w wyborze dostałem skarpetki gore-pierdziore :) Zanim dojechaliśmy, to zaliczyliśmy spory kawałek żółtego szlaku w Dolinie Radości z obowiązkowym strumyczkiem. My i jakieś 1000 innych osób będzie go brukać w następną sobotę na Skandii u Czesia.
Powrót, przez kładkę na estakadzie Kwiatkowskiego. 2x próbowałem opluć samochód (tak mi jeszcze zostało z dzieciństwa) ale nie trafiłem bo był za duży wiatr i miałem kiepskie synchro w czasie.
W Gdyni mega popas i jazda dalej klifami do Sopotu - lanserskiej stolicy Polski. Na klifach zaliczyliśmy kilka technicznych zjazdów i naturalnie podjazdów ostro lawirując między turistikami o bosko spalonej na różowo skórze. Potem było już gorzej bo trafiliśmy na kongres PO w ErgoArenie. Zyliazdy autokarów i chaos na ulicach... Dla zmiany nastroju w centrum Gdańska, co by nie mówić ze pod domem totalna wiocha i kury latające po ścieżce rowerowej :)
...podobno nie ma nic piękniejszego niż rodząca kobieta...ja podobnie wyglądam zdobywając kolejne wzniesienie ale na górze to jest już tylko piękny mój rower...