Pani Miszczowa chciała dziś sobie poćwiczyć zjazdy i podjazdy, więc zaczęło się od zjazdu na żółtym na Morenie... tym razem za pierwszym razem sukces :) Zadowolona z banankiem pojechała w dalszą trasę. Cholera będę musiał poszukać coś trudniejszego dla Niej. W Dolinie Radości odwiedziliśmy Kamienną Twarz... muszę przyznać, że od zeszłego roku zmieniła koordynanty i to znacznie. W Sopocie przeskoczyliśmy na zielony i wróciliśmy przez Pachołek do domu lekko zahaczając o ostatnią trasę BikeToura na ul. Abrahama.
deszcz będzie dopiero jutro, dziś to tylko żywica :)
Wieczorne kręcenie z grupką znajomych. Start przy zachodzącej kuli słońca, powrót w pełnym mroku. Małe wiejskie miejscowości kryją nocą straszne zapachy... Otomin, Sulmin, Kolbudy,okolice Kolbud, Czapielsk, Niestępowo, Otomin.
Twarda z niej sztuka. Po pierwszej glebie pozbierała grzecznie rowerek, podprowadziła go na górę krzycząc, że nie jedziemy dalej póki nie zjedzie jak należy!!! -i tak jeszcze 4x! Pomyślałem sobie, ...hmmm wola walki, to jest to! brawo :)
Szybkie, troszkę nerwowo zjedzone śniadanko, potem trzy kwadranse w SKM-ce do Wejherowa. Postanwoliśmy objechać trasę majowego maratonu. Początkowo szło całkiem dobrze, bo pamiętałem trasę z zeszłego roku. Po asfalcie zaczęły się kłopoty, bo każda droga, dukt, ścieżka wyglądała jak z zeszłego roku. Gdzieś w połowie w okolicach przysłowiowej "Czarnej Dupy" zgubiliśmy trasę, zakopując się w piasku. Jednak pamięć zawodzi, szkoda że już tak wcześnie ;/ Pokręciliśmy się troszkę po okolicy przypadkowo trafiając na strzałki na drzewach orgów mtb z zeszłego roku. Po krótkim bananowym popasie na mecie w rytmie muzyki disco z pobliskiego samochodu pojechaliśmy do centrum "wejerlandu" do parku, gdzie czerwonym szlakiem rozpoczęliśmy powrót do Gdańska. Najpierw sympatyczna dolina Cedru potem Zbychowo i mega piaski - można dobrze poćwiczyć technikę i spalić kilkaset dodatkowych kkalori, Reszki, Piekiełko, Łężyce Chwarzno, Witomino iiiiiiiiiiiii nasza ulubiona przeprawa przez rz.Kaczą w rez.Kacze Łęgi. Do samego domu chlupało mi w prawym bucie. Ale jak fun to fun, zresztą woda była ciepła jak na tą porę roku.
mały odpoczynek koło Zbychowa...Marzena nie w humorze?
ktoś spuścił wodę ze stawu... omółki jeszcze troche zaspane nie zdążyły wrócić do wody.
Puszcza Darżlubska - zawsze piękna o każdej porze roku!
Taki tam tygodniowy standardzik. Pogoda sama zaprasza do jazdy. Dziś tylko dom - praca - dom. W drodze powrotnej pękła mi szprycha... mam problem bo nową sprowadzą dopiero po świetach ;/ ah, te koła mavic.
Kolejna dobrze zaplanowana wycieczka z grupą RWM. Pękły łańcuchy na bramie ogrodzenia na "zamku" w Łapalicach. Rozmach i fantazja tajemniczego inwestora naprawdę powala z nóg. Takie rzeczy można było tylko zobaczyć w Emiratach albo w sieci telefoni komórkowej Era. Trasa poprowadzona lasami i tak by pokonać dużo wzniesień. Trasa: Otomin-Kolbudy-Kartuzy-Łapalice-Przywidz-Kolbudy-Otomin.
Na starcie stałem jak takie małe wystraszone zwierzątko. W powietrzu zapach bengaja czy jakiegoś innego cholerstwa do rozgrzewki. Miałem dość prosty plan , może nawet za prosty, co z początku wydawało mi się nieco podejrzane... Atak na pierwszy podjazd, mała "odsapka" na zjeździe, następny podjazd, znów chwilka odpoczynku, znów podjazd i strzała na mete... no właśnie na mete!? Już po pierwszym wzniesieniu HR skoczyło do 180bpm, zjazd trwał sekundę nawet nie miałem czasu na dwa wdechy, drugi podjazd znów 180, kolejny zjazd i zero odpoczynku. Rower mimo wielkiej siły jaką wkładałem w pedałowanie i łapanie powietrza stawiał silny opór. Z takim pulsem nie dam rady skończyć... Pozbierałem się do kupy i po pierwszym okrążeniu zacząłem panować nad oddechem i natychmiast rowerek zaczął sam jechać :). Tak się skupiłem na stabilizacji i wyprzedzaniu ze pogubiłem się w okrążeniach... Suma sumarum z analizy otoczenia, zmęczenia i 500 innych parametrów wywnioskowałem ze to ostatnie!!! PRZEŻYŁEM :)
-13 miejsce w mastersach -rower cały -nie będę golić nóg :) -będzie następna edycja Bt
Poziom trzeba trzymać, dlatego aby było trudniej trasę sobotniego BT w Gdańsku objechaliśmy po ciemku :). Trasa już nieco zaorana przez wcześniejsze treningi. Wieczorem chyba się lepiej podjeżdża... nie widać ile do końca :), no i nawet nietypowi widzowie się trafią w postaci koziołka, sarenki, kota, lisa i żula z browem.
Najlepszy zawód to bycie synoptykiem, co nie powiesz to i tak Ci zapłacą. W niedziele miało już być słonecznie i bez wiatru... naturalnie pogoda się nie sprawdziła. Dymało jak na szczycie Everestu. Szybko opracowałem nową wersję trasy bardziej zalesionymi terenami. Za cel obraliśmy dojechanie do Rekowa na drugi co do wysokości "szczyt" :) Kaszub Górę Siemierzycką, gdzie znajduje się drewniana wieża widokowa. Założyłem azymut na zachód, po cichu licząc ze skoro wieje w paszcze to powrót będzie przyjemniejszy, bo będzie wiatr w plecy... błąd!. Tego dnia wiatr wiał z każdej strony, nawet z góry. Po drodze zeksplorowaliśmy jakiś obszar górniczy w okolicach Osławy Dąbrowej. W drodze powrotnej wiatr był tak silny, że soczewki kontaktowe Marzeny dosłownie przysychały i traciły właściwości optyczne... więc przez około 40km wracałem z małym krecikiem, krzycząc-informując o większych przeszkodach na trasie. Naturalnie w takcie wypadu było więcej ciekawych rzeczy ale co ja tam będe pisać, trzeba jechać i samemu zobaczyć!
sympatyczne wzniesienie przed Studzienicami przodowniczka pracy M. w niezniszczalnym Stalińcu S-100 wieża widokowa na górze kolo Rekowa wnętrze młyna we wiosce Hamer Młyn :)
W lesie huczało... mocny wiatr targał drzewami, czasem robiło się dość niebezpiecznie bo leciały gałęzie. całkiem przyjemna jazda w dużej grupie. Dzis nieco krócej ale za to wiecej jazdy pod górkę. No i pojawił się Puchaty
...podobno nie ma nic piękniejszego niż rodząca kobieta...ja podobnie wyglądam zdobywając kolejne wzniesienie ale na górze to jest już tylko piękny mój rower...