Przyjechałem jako pierwszy... po 13min czekania zacząłem się zastanawiać czy w Trójmieście jest więcej Pachołków. W trakcie rozmyślania i liczenia na miejscu pojawiła się Marzena, chwilę później Pioter. Plan był prosty - jechać przed siebie i zaliczać jak najmniej upadków. Pod śnieżnym puchem na zalesionych odcinkach zalegała warstwa lodu. Początkowo zdarzało się to sporadycznie, pod koniec już nawet nikt nie starał się tego liczyć... Znakomita jazda wśród prawdziwej zimowej scenerii! no i te "bezcenne" komentarze spacerowiczów. TRASA: Pachołek-Góra Donas-Osowa-Dolina Radości-Oliwa-Sopot
Poszukiwanie resztek niemieckich struktur obronnych na Wzgórzu nr 163 zakończyło się totalnym fiaskiem. Nie chcąc tracić cennych "jasnych godzin" zabraliśmy się za eksplorację pobliskiej Góry Markowca w Rumi. To nie było trudne, bo praktycznie już z 1km było widać cel. Troszkę się rozczarowaliśmy zastanym widokiem. Strasznie syfiasty teren...(czytaj miejsce smakoszy F-16). Zawiedzeni i nieco zmarznięci przeszliśmy do trzeciego etapu dzisiejszej wyprawy, czyli operacja KOMANDO KIEŁBASA. Gdzieś w nieokreślonym miejscu w okolicach Zbychowa daleko od cywilizacji dwaj eksplorersi rozpalili ognisko... i zrobili sobie ekstremalny piknik w padającym śniegu ;) Przednia zabawa i pełny brzuch smacznej ciepłej kiełbaski...
jak zwykle...błoto
Michał szuka niemieckich struktur na Wzgórzu nr 163
resztki dalmierza operator kielbasek to śnieg... chyba pierwszy w tym roku
Doskonała wyprawa, mimo średnio stabilnej pogody. Im wyżej tym większa mgła skraplająca się na wszystkim... Z Oliwy wystartowaliśmy z małym opóźnieniem, znów lekko zaspałem! Czarny szlak w grudniu bez śniegu w błotnej oprawie dawał nam znać na każdym zakręcie że nie będzie lekko. Naturalnie nikt nie mówił że będzie lekko. Szkoda że trud we wspinaczce nie został wynagrodzony pięknym widokiem. Mimo to wieża zrobiła na mnie wrażenie, ociekająca od skroplonej mgły, stała twardo w głuchej ciszy burzonej naszym sapaniem ;) W Szymbarku zjedliśmy obiad i przygotowaliśmy się do wieczornego powrotu. Trzy razy zgubiliśmy drogę do tego stopnia, że musieliśmy spacyfikować sporą ilość km asfaltu by trafić na czarny szlak za Kartuzami. Nocna przeprawa przez mostek w asyście pohukiwania sów odpowiednio podniosła poziom adrenaliny. Za Matarnią małą wpadka w nawigacji kosztowała nas 30 minut błądzenia po lesie z rowerem w garści...o 22.10 bylem wróciłem do domu...naturalnie zabrałem się za eksploracje lodówki!
Troszkę jestem rozczarowany tym szlakiem, raz że nieco nudnawy, dwa kiepsko oznaczony, trzy dużo odcinków asfaltowych dostępnych dla samochodów. Gdyby nie moja przebita dętka, małe OTB w polu, gleba Michała oraz sympatyczny punkt widokowy można by zasnąć! W Wejherowie jednomyślna decyzja dalszej jazdy czerwonym/czarnym szlakiem była strzałem w 10. Szczególnie że odcinek do Gdyni/Sopotu pokonywaliśmy w asyście księżyca i gwiazd. Co przejechane i zobaczone to nasze!
Aga trochę znudzona małą ilością przewyższeń przysnęła na ambonce ;)
Plan był prosty. Jazda na Szemud, po drodze przeprawa przez strumień Zagórskiej Strugi, zobaczyć do słychać u Jesiennych Tułaczy i po zmroku powrót bez kompasu ale z mapą. Pierwsza część buła z masłem - druga trochę gorzej. bo w lesie ciemno i nie ma kogo zapytać o drogę... tu kiedyś był most? poruszone...?
Na papierze wczorajszy szlak to zielona przerywana kreska...bez informacji gdzie potrzebna wyciągarka na przypadek ugrzęźnięcia po suport, gdzie drwale właśnie mają wyrąb lasu, gdzie szeroki dukt leśny zamienia się w leśną scieżynke - gdzie idąc, pchając, niosąc rower masz wrażenie że za tobą idzie locha z młodymi bo wlaśnie zgubiłeś szlak i turlasz się po prywatnej alejce państa Dzikowskich lub Sarnowskich. Gdzie mostek nad rzeczką bez desek, a te które pozostały tak śliskie ze nogi sie same rozjezdzają. Brak takich informacji daje największą radość z jazdy, bo im więcej tego tym lepiej!
Historia Trzech weslolych bolkow, w zasadzie bolka, lolka i toli rozpoczęła się w Gdyni. Postanowili wbrew wszystkim znakom na niebie i ziemi pokręcić nóżkami. Na rozgrzewkę wybrali kierunek na Rewę od czasu do czasu spoglądając daremnie w niebo szukając słońca.Jazda asfaltem nie dawała im radości... wiec skierowali sie na leśne dukty, atakując spory masyw góry Markowca na wysokości Rumi, dalej Zbychowo, czerwony na Bieszkowice, tam leśna pętla "deja vi" bo nikomu sie nie chciało wyciągac mapki! Dalej Koleczkowo - Chwarzno - lasem na Mały Kack, dalej już sam Reja do domu.
Co tu dużo pisać! wyśmienita wyprawa... 1. przejechany cały czerwony szlak Sopot-Wejherowo (bez wyjątków) 2. nareszcie nie musiałem korzystać z usług SKM - powrót na kolach niebiesko-czerwoną mieszanką tras. 3.wyborowe towarzystwo 4.chcę jeszcze raz!
siup przez wodę! znów nie zabrałem jedzienia ... jeszcze trochę do domu...
Nic nie daje takiego skoku ciśnienia i wysokiego poziomu adrenaliny z dopaminą jak nocna jazda w lesie. Dwie półkule mózgowe pracują na takich obrotach tworząc przeróżne wizje mijanych leśnych areałów.Grunt to nie załapać rowerowego "bad tripa". Było blisko... tajemnicze pole wyschniętej kukurydzy w środku lasu, zaraz za nim łąka przykryta gęstniejąca mgłą, gdzieś daleko wycie psów - był taki film "Znaki", tam coś odwiedzało te poletka... stary jestem a głupi!
...podobno nie ma nic piękniejszego niż rodząca kobieta...ja podobnie wyglądam zdobywając kolejne wzniesienie ale na górze to jest już tylko piękny mój rower...