po pracy szybki atak na las w asyście Wikki i Rafala. Trasa na zasadzie "te zoba może tu pojedziemy, tam nas jeszcze nie było". Pomysł sprawdził się znakomicie, zaliczyliśmy taki singielek, że jeszcze do teraz nogi mi się trzęsą... eee dobra żartuje :)
pierwsze 30km w terenie, bez opierduchy. Jakaś tam bardzo daleka kombinacja trasy ostatniej Skandii. Organizowałem tak jazdę by utrzymywać stały kierunek, bo jak wiadomo zawsze lepiej się jedzie mając cel. np pizza w Gdyni. Zresztą Marzenie bardzo się spodobał ten pomysł, zauważyłem, iż troszkę mocniej zaczęła jej podawać nóżka. Po treningu brzucha... leniwy powrót na zmianę ścieżkami i kawałkami lasu.
Grunt to być wyluzowanym jak trzej bolkowie - reszta zawsze się jakoś uda :) We trójkę z Marzeną i Rafałem zrobiliśmy mniej więcej objazd tegorocznej Gdańskiej Skandii. Naturalnie w niedzielę zobaczymy czy było to mniej czy więcej. Ze względu na "dokładną" mapę organizatora, pierwsza pętla była inna od drugiej. Tak czy siak było zacnie.
Miało być taktycznie... czyli proki miały sobie pojechać na inne imprezy, ja miałem się ustawić w czole peletonu i orać tak by coś wyorać! no ale pogoda dopisała i pojawiło się wszystkich i wszystkiego pełno. Zanim się pozbierałem z numerkiem do startu zostało 3minuty - kolejny raz standardowy start z końca... ze względu na brak opadów, kurzu i pyłu było co niemiara, raz na 5km musiałem przecierać szkiełko polara by coś widzieć. Po pierwszym okrążeniu wyglądałem jak sztygar po nocnej zmianie w kopalni ;) na drugiej pętli przysiadłem się do mocnej grupki i tak już do końca. Trasa strasznie prosta i łatwa, ale jakoś lubię tam śmigać - chyba ze względu na brak bufoniarskich organizatorów i lajtowy klimat imprezy. w tym roku orgi sypneli sporą ilością fantów, bardzo fajnych fantów.
Reasumując w kat M3 14miejsce a w openie 28 lub okolice...
Moja Marzenka jak zwykle po maratonie lansowała się na pudle z duża siatą fantów. Była wściekła bo skończyło się jej pićku i jechała 10km na sucho ;( Brawo!
mokro, zimno i kwadratowa obręcz - to tyle w skrócie... 6 miejsce w kategorii superkomandos - weteran.
...i mała intryga?! -po jakiego wafla zakładaliśmy elektroniczne chipy skoro w wynikach nie podano czasów, nie wspominając o międzyczasach? Może to było takie mtb placebo dla podwyższenia rangi zawodów :D
lasami do Sopotu gdzie w niedziele odbędzie się FamilyCup. Dziś średnio lekko, raczej zapoznawczo. Nie chciałem zbytnio szaleć z nowym konfigiem. Prawda jest taka, iż czego bym nie zmienił to i tak brakuje tchu i nogi z waty. Marzena ćwiczyła sobie techniczne elementy trasy - to Ona ma wygrać, ja będę tylko bidony podawać.
Organizator chwalił się że trasa została zmieniona...yyy no troszeczkę na samym początku będzie mniej asfaltu reszta jak "deja vu". trudności mogą sprawiać zaorane odcinki przez ciężki sprzęt leśniczy oraz dziki ;) Generalnie trasa bardzo brudna. No ale tak już jest kiedy trasa w lesie... dzikim lesie
tak byłem tam... chciałem dostać puchar i medal... ale gówno wyszło. Dobrze szło, Marzena robiła za dietetyka, serwisanta, fotopress i jeszcze pięćset innych funkcji. Cztery pierwsze pętle elegancko na 3pozycji jechałem, potem się przytkało na podjeździe i odebrało moc... trudno czwarty na mecie dostaje zamiast medali drożdżówkę. a nawet dobra była, zjadłem dwie ;)
...podobno nie ma nic piękniejszego niż rodząca kobieta...ja podobnie wyglądam zdobywając kolejne wzniesienie ale na górze to jest już tylko piękny mój rower...