Jak wczoraj zaczęło lać, tak leje nadal. Dziś więc bez roweru. Piechotą Karpacz, a potem aby już dalej nie moknąć zeszliśmy pod ziemię – do kopalni Uranu w Kowarach. Na drodze tylko 4 zmokłych rowerzystów. Pewnie ostatnie trening przed sobotnimi MP w Jeleniej Górze…
*jak to mawia exotec
-rowery w hotelu a na głowie gustowna czapeczka przeciwdeszczowa...
Ranek nie zapowiadał Armagiedonu. Owszem, było szaro, ale nie padało. Ciepło i niestety dosyć wilgotno. Pierwszym punktem programu miało być obejrzenie najwyższego Wodospadu po polskiej stronie Karkonoszy – Kamieńczyka (27 m).W drodze zboczyliśmy z żółtego szklaku i pojechaliśmy dalej szlakiem pieszym. Po 3 km okazało się, ze się kończy skalną ścianą, trzeba było wracać. „Marzena, patrz! Mgła mi się osadza na nogach” – powiedziałem. Po 5 min. okazało się, że to deszcz, po 10 min lało już jak z cebra. Po 15 minutach kamienista droga wyglądała jak rwący potok. Jakoś dojechaliśmy do Kamieńczyka, chociaż ostatni podjazd w połowie pokonaliśmy z buta. Wejściówka kosztowała, ale że mieliśmy własne kaski i nie musieliśmy ich wypożyczać, a do tego na kasie siedział entuzjasta rowerów (na co wskazywała bransoleta z łańcucha rowerowego na jego ręku) wejście mieliśmy gratis i rowery zostały pod jego ochroną. Potem zjechaliśmy, w ścianie deszczu, pseudoasfaltem do Szklarskiej, a potem „spłynęliśmy” (bo inaczej nie da się tego nazwać) do Piechowic. Wycieczka z powodu nawałnicy została mocno skrócona, ale wrażeń było mnóstwo. Tego dnia zmokło nam wszystko, nawet kasa.
-okolice Szrenickiego Kotła
-koniec drogi :/
-potoczek? raczej mała niagara... gdzieś koło Szklarki
„Kotku, to tylko 11...14...20% podjazd. Po pierwszych 3 km w górach mieliśmy 300 m przewyższenia. Pierwsza z brzegu ścieżka rowerowa (nr 42), która rozpoczynała się tuż przy naszym gospodarstwie agroturystycznym w Piechowicach zaczynała się ostrą stromizną. Potem wcale nie było łatwiej. Zielonym szlakiem, bardzo ciężkim technicznie dotarliśmy do Zamku Chojnik, a potem super zjazdem zjechaliśmy z góry, gdzie przy szlabanie czekali na nas strażnicy Karkonoskiego Parku Narodowego. Okazało się, ze zabrnęliśmy w rejony zakazane dla rowerów, bo w Karkonoskim Parku Narodowym jest tylko parę tras przeznaczonych dla rowerów. Ta akurat do nich nie należała. Dostaliśmy jedynie pouczenie (20 min.). Jeden ze strażników był bardzo pomocny – przeanalizowaliśmy moja mapę i okazało się, że chociaż świeżo kupiona nieco różniła się od jego mapy pod kontem ścieżek rowerowych. Efektem tego spotkania był pierwszy szlif Marzeny, która chyba nieco jeszcze zdenerwowana spotkaniem z Władzą poślizgnęła się na śliskiej koleinie. Pierwszy, ale na szczęście ostatni tego urlopu. Na zakończenie dnia pojechaliśmy obejrzeć Wodospad Szklarki – drugi co do wysokości wodospad w naszych Karkonoszach (13 m). Emocji tego dnia było sporo, a Marzena (jej zdaniem) wiele razy przekraczała granice swoich możliwości, jeżeli chodzi o jazdę po kamlotach. Potem powtarzała to wiele razy ;-)
Ku memu zdziwieniu (prosze nie czytać menu!) w Lęborku stawiło się znacznie więcej osób niż zakładałem. Szykowała się udana zabawa, szczególnie że byłem orgiem! Do zdobycia były cztery lotne premie, które zmęczyły "większą" połowę wycieczki do tego stopnia ze poddały się i wróciły z Wejherowa koleją. Niedokręcona czwórka pojechała dalej ku Trójmiastu. W okolicach Witomina gdzieś na starcie Eski MTB z 2009 roku Marzena wkręciła patola w przerzutkę która zawinęła się w szpryszki elegancko łamiąc hak! nosz fak! będą koszta bo przerzutka jakoś tak dziwnie wyglądała... dobrze ze cywilizacja była blisko i telefon pod ręką no i rodzice chętni do przyjazdu w roli rescue team! no nic, szlak czeka na jeszcze jedna próba ale tym razem bez dodatkowych kosztów!
...trochę nie było czasu na beletrystykę. Po sobotnim ognistym XC w Matemblewie zrobiłem sobie z Marzeną objazd trasy. Jak się później okazało, nie byliśmy pierwsi. zastanawiam się czy ktoś przyjechał na trenindżek czy w poszukiwaniu zagubionych fantów ;p
Na koniec dnia postanowiłem ot tak sobie dla kaprysu kupić małe usprawnienie do mojej biczy...(akurat!!! :DDDD) przez miesiąc śmigałem do pracy na rowerze co by odłożyć trochę grosza... (akurat!!!) dobra kupiłem sobie imieniny (akurat!!!) zrobiłem to z czystej chęci posiadania i perfidnego lansu ulicznego :)
W drodze z pracy postanowiłem zrobić sobie trochę pod górkę. Pojechałem zobaczyć trening BraciB w Matemblewie. Ku memu zdziwieniu zebrało się tam wielu "słuchaczy". W trakcie bardzo lajtowego trenindżku spotkałem Puchatego i Faścika. We trójkę zrobiliśmy leniwie-zapoznawczo jedną pętelkę( potem chopaki zostani i kręcili dalej kółeczka sami). Nawet udało się nam zaatakować z sukcesem ostatni stromy podjazd. Jest moc, ale czy starczy na 4pętle... nie wiem :)!
...podobno nie ma nic piękniejszego niż rodząca kobieta...ja podobnie wyglądam zdobywając kolejne wzniesienie ale na górze to jest już tylko piękny mój rower...