Luda jak na jarmarku... zastanawialiśmy się z Marzeną czy startując z 11 sektora będziemy się ścigać z koszykami wiklinowymi oraz maluchami mniejszymi od ich rowerów. Aby uniknąć kompromitacji - bo jak to potem będzie widać na zdjęciu - pojechali reprezentować Trójmiasto, dzielnie pchaliśmy ku przodowi. 25 minut stania w pełnym słoneczku odpowiednio zlasowało nam umysły... Orgi podniecały się, że będzie to najciekawsza i zarazem najtrudniejsza edycja!!! no to jechałem zachowawczo z lekką rezerwą na te interwały... i nic ;/ tak czy siak maratonik udany, bo ukończony :)
open mega 126, kat 50 - znów poza podium, hehe ale naiwniak. Moja Marzena wykręciła sreberko...
W tym roku pogoda zrobiła swoje. Na miejscu rój kolorowych ludzi, kurz, dym i zapach maści rozgrzewających. Trochę się spóźniliśmy z Marzeną i startowaliśmy od końca, tracąc możliwość szybkiego, darmowego ataku w pierwszej czy drugiej fali peletonu. Chyba sobie gdzieś wymaluje na ramie roweru - nigdy z końca! Pierwsza pętla wyszła mi dłuższa czasowo niż druga. No nic, od zbierania nagród jest zawsze moja Miszczyni- tradycyjnie pierwsze miejce. Ja tylko, a może aż 16/94 MEGA (kat). Impreza udana, powrót z bananem na ryju! Gratulacje dla Michała i Puchatego
Kto był na miejscu, wie jak wygląda armagedon. temperatura w cieniu 35C i nieustanne falowanie gorącego powietrza. Zaczęło się z lekkim opóźnieniem ale dość sprawnie. Zwartym peletonem z gorącego asfaltu wlecieliśmy do lasu, gdzie rozpoczęło się zdobywanie wzniesień... jak na te okolice dosć ostre ufałdowanie terenu. Pojechałem tam z ogólnym przekonaniem, iż Kadyny to istna piaskownica - NIEPRAWDA! odniosłem wrażenie że teren i nawierzchnie bardziej mają charakter górskich tras, a zastane piaskowe odcinki pokonywalem zaskakująco łatwo. konfiguracja 2x Racing Ralph z lekko obniżonym ciśnieniem sprawdzały się perfekcyjnie. Radość trwała do 17km gdzie na ostrym zjeździe zawodnik któremu siedziałem na kole stracił panowanie i wyłożył sie jak dlugi. Pierwszy raz w życiu szturmem taranowałem obcy rower, niestety zaliczając OTB. Chwila ciszy i rownoczesne pytanie - "jestes okej?" niby nic, poza ostro stłuczonym i puchnącym łockiem. pozbierałem się zaciskając zęby. Następne 10km jechalem na "jednej ręce" licząc, że ból osłabnie. lepiej zrobiło mi się po sforsowaniu pierwszego strumienia - co za ulga. chciałem jeszcze raz przejechac się :) Dalsza droga to powolne odrabianie straconego czasu i ciągła myśl czy dojade w takim stanie do mety. Lekka chłodna bryza znad zalewu dodała mi troszkę sił. wjazd na asfalt i strzałka na mete. krótka wizyta w ambulatorium i morda cała szczęśliwa że kolejny maraton za nami. Marzena jak zwykle na pudle, z roku na rok zbiera coraz większe puchary. Reasumując: Open 21 M3 9 w przyszłym roku jedziemy jeszcze raz!
to moje dzieło i wcale sie z tego nie ciesze. sorki Maciej!
Duzo piasku i plasko. szkoda ze tylko ostatnie 2km przypominaly maraton mtb. nie bede narzekac... w koncu to byl rodzinny maraton :p na trasie mega w open 22 w kategorii 8. zabawa super bo ekipa normalnych inaczej rowerowo dopisala bardzo! to chyba wlasnie o to chodzi. pozdrawiam wszystkich, szczegolnie Nasze dziewczyny. spisaly sie wysmienicie. wrzuce fotki pozniej... aha Wika masz nowe zadanie na deszczowe wieczory - wylajtowanie swojej nowej 19kg biczy...
Pojechałem... i doejchałem :) trochę żałuje że nie zrobiłem solidnego przeglądu przed startem, ale jak to sie mówi no risk no fun! teraz to zamiast risk jest rust i dust. super fajowa grupa jak zwykle z RWM. Pogoda troszkę kapryśna ale cykloza jest niezależna od aury. Brakowało mi jednej zawodniczki na trasie ;/ Reasumując, na mecie "lucky number slevin" w kategorii 30+ i pełno piasku między zębami :))) Wiecej fotek na portalu RwM
Tak, tak, to ja wielki przegrany dla Siebie i wielki wygrany dla Bliskich. Trasa bardzo przemyślanie poprowadzona i oznakowana (choć w jednym miejscu kupa gruzu mogła być jakoś oznaczona). Aby nie zostać stratowanym przez klubowiczów, maraton rozpocząłem z dalekiego końca, tym samym robiąc sobie rozgrzewkę "na żywo". 15min przeciskania się przez las zagotowało we mnie krew. Wszystkie podjazdy wchodziły podejrzanie łatwo. Pogoda poprawiała humor i zachęcała do mocnej, agresywnej jazdy. Po pierwszej pętli miałem 18 minut do prowadzącego. W połowie drugiej pętli rower wyraźnie stał się cięższy. Pierwszy raz zsiadłem zipiąc jak parowóz... akurat w miejscu gdzie Puchaty ustawił się z aparatem. Krzyczy z daleka abym wsiadł bo źle wyjdzie w kadrze. Cholera zrobię to, kosztem każdego kolejnego kilometra. Wyrównałem oddech i jazda... no właśnie jazda. Na zakręcie tylne koło zatoczyło się nieco szerzej niż wynikało z geometrii łuku. Dupa, złapałem kiszkę - na 5km do mety!. Zmieniam dętkę jednocześnie licząc za plecami zawodników. 1,2,3... Michał, zatrzymał się na chwilę, zapytał czy wszystko ok? i pojechał dalej, 4,5,6...dobra gotowe. Chwilowa jazda i kolejna dupa po kilometrze pusto w oponie. Totalna załamka, z opony sterczy 12mm kawal szkła... 7,8,9,...nie chciało mi się już jechać dalej, na 4km nic nie nadrobię. Przegrałem...bo chciałem być 30 w "open". Spokojnie łatam dętkę i liczę 12,13,14.. pakuje obozowisko i jazda. Po drodze wyprzedzam 3 rowerzystów ciężko sapiących na ostatnich 500m.META. Pamiątkowy medal w rękę i małe fotoseszyn.
Open 51. dystans Mega w czasie 3:17??? Wielki szacunek na tych co wybrali dystans Giga, szczególnie dziewczyn!
Start rozpoczął się z 15 min opóźnieniem. Wybrałem sobie z chłopakami środek peletonu, pamiętając że zaraz na wyjeździe jest brama mocno zawężająca światło drogi. Zaraz za nią bardzo szeroki szuter, jednak mimo to trzeba było mieć oczy do okoła głowy. Z prawej miałem Michała a z lewej Puchatego. Tak było do 2km gdzie Puchaty załapał defekt przerzutki. Tyle zdążyłem zobaczyć...na dodatek chwile poźniej Michał został zablokowany przez karambol. Zostałem sam. Nasz misterny plan jazdy i współpracy rozpadł się. Zabrałem się za wyprzedzanie przez następne 10km po których dogonił mnie Michał. Pogadaliśmy chwile i podłączyliśmy się do grupki bikerów wyraźnie mocniej i szybciej przesuwającej się ku mecie.Na wspominanym przez Organizatora malowniczym singletracku nie widziałem nic procz mokrych, śliskich korzeni oraz jednej sosenki na której się zawinąłem. Strącając z niej połowę szyszek zupełnie jak w kreskówkach Disney'a. Na punkcie żywieniowym szybki łyk wody, pomarańcz i banan w kieszeń. Chwila zastanowienia gdzie jest Puchaty?! Zaślepiony owczym pędem pod wsią Malbork poleciałem za innym bikerem. Cóż bywa... kiedy z naprzeciwka wyleciał inny uczestnik wszystko było jasne - źle, źle, źle!!!!!!. Łączne 2km ekstrasów wystarczyło na spadek o 10 oczek w dół. Trochę odebrało mi sił. Już nie wytrzymywałem tępa jakie trzymał Michał. Kilka km dalej mijam Michała na czworakach szukającego spinki w trawie. Przede mną nikogo za mną nikogo tylko ja i tabliczka z info 5km do METY. Nie wiadmo skąd na kole pojawił się niezniszczalny Miachał. Razem ponownie parliśmy na metę...wyprzedzając jeszcze po drodze zawodnika. Przejazd przez tory, szuter, drobny podjazd i meta. Pamiątkowy medal i cholera co się stało/dzieje z Puchatym??? Jest przy samochodzie już przebrany. Przyjechał pierwszy przed nami (respekt). Wyprzedził nas w chwili naszego szukania trasy.
REASUMUJĄC: kategoria M3 miejsce 17 zero problemów z rowerem pełna satysfakcja doskonała zabawa - Panowie Gdynia obowiązkowo!
...podobno nie ma nic piękniejszego niż rodząca kobieta...ja podobnie wyglądam zdobywając kolejne wzniesienie ale na górze to jest już tylko piękny mój rower...