Rundka z Piękną po okolicznych lasach TPK. W lesie widać jeszcze pozostałości nocnego deszczu. Po ponad godzinnej jeździe nasze rowery zabrały na sobie około pół kilograma runa leśnego do domu. -ciekawe kto to umyje... dobry Samarytanin?
Pamiętajcie! zza zakrętu zawsze może wyskoczyć babcia... nawet w lesie... wiecie, taka z siateczką plastikową. Sierpień mocno za pasem, grzybów nie ma bo sucho. Po co jej ta dziadówka po zmorku? -nie wiem.
To niezwykle szybko zmontowany stół. Wszystkie 4 nogi złożono na Witominie. To miał być spokojny montaż poszczególnych elementów. Okazał się ekspresem, mimo że w hali montażowej panował straszny przeciąg. Po 2 godzinach pracy ze stołem, jedna noga odpadła i dalej tradycyjny stół stał się trójnogiem na dodatek z jedną nogą krótszą...
4 nogi: Puchaty, Michał, Robert, Max dane stołu: czarnym szlakiem do Piekiełka, potem czerwonym do rezerwatu Cisowa, Demptowo, ciepłociąg, Sopot.
Tak to prawda. Niespodziewanie otrzymałem telefon tuż przed 18:00 od Puchatego z zapytaniem czy nie mam ochoty na kręcenie...niestosowne pytanie, pewnie że tak. Wyglądał jak szeregowiec Ryan po rozjechaniu przez czołg, lewa prawa ręka w strupach, noga w strupach, biodro żółto-fioletowe. Na zadowolonej twarzy tajemnicza radość z faktu bycia na rowerze... Zrobiliśmy 2 pętle śladami żółtego szlaku koło Źródła Marii. Zrobiło się ciemno, to znak by wracać do Sopotu.
Nieznośna fala upałów zapowiadana na sobotę dotarła nad morze właśnie dziś. Powietrze było tak lepkie, gęste a przede wszystkim gorące, że na przedmioty pozostawione w stanie nieważkości nie działała siła grawitacji. Jazdę rowerem pozostawiłem na wieczór. Zrobiłem trase "Puchatego" (wielkie dzięki)po drodze oczywiście pomyliłem skręty. Ale za to znalazłem ładną dolinę z widokiem. Sopot Reja do góry, żółty szlak na Karwiny, przy Polifarbie powrót mostem nad torami i z powrotem na Reja.
Tradycją sie już stało, ze każda sobota jest spędzana w w siodle lub jak to poprawnie powinno brzmieć, na siodelku rowerowym. W określonym znanym i przetestowanym 3-osobowym składzie ruszyliśmy na zachód. Punkt 10:09 dojechaliśmy z Trójmiasta do Wejherowa. Tu szybki atak na sklep celem uzupełnienia wody i batoników. Pogoda początkowo nie rozpieszczała, stalowe ciężkie niebo nie wróżyło nic sympatycznego. Rozpoczęliśmy zielonym szlakiem. w miarę "wspinania" się leśnym traktem Puszczy Darżlubskiej, po opuszczeniu leśnego bukowego cienia ujrzeliśmy słonce. Krotki rękawek zawitał na dobre. Naszym celem był wrak niedokończonej elektrowni atomowej w Żarnowcu. Na wysokości Sobieńczyc mocno odbiliśmy w kierunku jez. Żarnowieckiego. Chłodna bryza znad jeziora poprawiła nam samopoczucie.
Tak jak przewidywałem, obiekt otoczony płotem, a gdzieś w oddali budka stróża...no przecież nie będziemy oglądac tego z daleka...do dzieła. Na miejscu spotkaliśmy turystów z Łodzi - doskonale obeznanych z tematem Żarnowca. Na bieżąco uzyskiwaliśmy odpowiedzi na pytania typu: a gdzie a co i jak? Radość zwiedzania jednak nie trwała w nieskończoność, z za rogu wyłonił się emerytowany stóż. Grożąc nam policją nakazał opuścić teren elektrowni. Poczuliśmy się jak etatowi zbieracze złomu przyłapani na kradzieży stalowych zbrojeń. Zapominając o zajściu pojechaliśmy dalej na górny zbiornik retencyjny, sprawdzając swoje możliwości zaliczając premię górską. Na koronie zbiornika mała przerwa. Widok ładny ale znów zza płotu. Powrót czarnym szlakiem "Grot Mechowskich" okazał się dla nas dużą niespodzianką. Połowa trasy, szczególnie na odcinku puszczy była zalana woda... zabawa po pachy. Tu informacja dla innych, odradzam tę trase w "porze monsunowej".
Droga od grot mechowskich do Pucka to równa patelnia. Mało ciekawy odcinek rajdu, bo po asfalcie dróg publicznych. Jednynie co nas rozbawiło to ślub w lokalnym kościółku oraz późniejsze "bramki" na naszej drodze. Ach te wiejskie klimaty. W Pucku złapalismy niebieski szlak brzegiem klifu. W mgnieniu oka dotarliśmy do Rzucewa. Tu kolejne wesele w historycznym zamku.
Chwila odpoczynku na pomoście. Dalej to już ekspres. Strzalka na Rumię, Chylonię i mój kochany Sopot.
GSP padł...brak końcówki trasy ale głównie tej przez miasto.
Spotkanie, jak każde inne - na jazdę ;). Dołączył do nas "Nowy". Dawno nie byłem na klifach gdyńskich, szczególnie tych w odcinku Polanki Redłowskiej. Pomyślałem, że fajnie będzie zobaczyć baterię nabrzeżną. Zawsze wydawało mi się ze to pozostałości IIWŚ, nieprawda. To piękny ( pod względem turystyki ) twór zimnej wojny. Klif - Gdynia,Dalmor - środek miasta - las na tyłach dworca PKP - niebieski szlak do ciepłociągu - Witomino - dalej ciepłociąg - Karwiny - Sopot.
Postanowiłem rozruszać kości po wczorajszym Lęborskim rajdzie. Nic nadzwyczajnego. Pogoda plażowa dała się we znaki, więc postanowiłem sobie dogodzić zaliczając jakiś fastfoodzik, kupująć loda z polewą truskawkową. Z tego co pamiętam to był jakś taki w czerwono-żółtych barwach z logo w kształcie "W" ;) Dalej z Osowej poleciałem na Dolinę Radości. Leśny szuterek drogi rowerowej. Uśmiałem się co nie miara, przejeżdzając koło Dworu Oliwskiego. Po jednej stronie działki ogrodnicze a po drugiej 5-dwiazdkowy hotel z japiszonami chodzacymi w firmowych klapeczkach i szlafroczkach po trawie wartej 1500$ na kilogram nasion. No nic, było wesoło, koło ZOO popędziłem niebieskim szlakiem na Sopot.
Pierwszy raz we trójkę. Atmosfera przyjemna. Dało się odczuć że każdy chce pokazać ile się da. Adrenalina z dopaminą w takich ilościach, że można by zebrać do bidonu. Poczekać aż się skropli na ściankach celem kolejnego wykorzystania. Z wrażenia zapomniałem włączyć GPS więc trasa niekompletna, bez początkowych 22km.
...podobno nie ma nic piękniejszego niż rodząca kobieta...ja podobnie wyglądam zdobywając kolejne wzniesienie ale na górze to jest już tylko piękny mój rower...